Jak zostać squattersem?

Squat to angielskie słowo oznaczające kucnięcie. Znaczenie słowa określa więc jego tymczasowość. Squatting w Polsce został zaadoptowany z Anglii, gdzie status squattersa jest prawnie określony i chroniony. Wydarzenia ostatniego tygodnia pokazują, że w Polsce jest grunt, aby pod przykrywką działań artystycznych przewalczyć prawo do zamieszkiwania pustostanów. W sumie jeśli coś nie jest nikomu potrzebne to dlaczego nie zrobić z tego użytku? A co jeśli właściciel chciałby wykorzystać miejsce do właśnych celów?

W Londynie krążą opowieści o squattersach zajmujących najdroższe posiadłości, np. opuszczony budynek hotelu przy Park Avenue w Mayfair, czy pałac w centrum Covent Garden. Znana jest też historia polskich budowlańców, którzy najwidoczniej nie znając squatterskiego zwyczaju zatrudnieni do remontu mieszkania w pewnym momencie stwierdzili, że się z niego nie wyprowadzą i ogłaszają go squatem. Tak to nie działa. Sama squattowałam na Brixton i robi się to tak:

Do zajęcia squatu potrzebny jest łom i mała ekipa. Obiekt, który zamierza się zasquattować należy przez dłuższy czas obserwować. Mieszkając na squacie zawsze powinno się mieć na oku kolejne domy, czy to na wypadek potrzeby szybkiej ewakuacji, czy też aby pomóc kolegom squattersom w potrzebie. Squattersi to silna, zgrana grupa ludzi, którzy razem otwierają niezamieszkałe domy, mieszkają, jeżdżą na rowerach, palą trawę i imprezują.

Kolejnym krokiem jest sprawdzenie statusu własnościowego: domy należące do prywatnych właścicieli ruszamy tylko pod warunkiem, że są opuszczone przez dłuższy czas i nikt do nich długo nie zaglądał. Domy należące do miasta bezwzględnie można zajmować. Ważne jest też sąsiedztwo i to ono często psuje szyki.

Kluczowym momentem jest otwarcie domu. Robiąc to należy obstawić okolice na czatach: przyłapani przez policję możemy zostać osądzeni za włamanie. Kiedy uda nam się wyłamać drzwi (robimy to ostrożnie, nie niszcząc, chcemy tam przecież mieszkać), jak najszybciej zmieniamy zamek, a na zewnętrznych drzwiach przyklejamy Legal Warning. Wtedy dom prawnie staje się sqautem.

Prawa na squocie są jasno określone: ponieważ ty zająłeś dom siłą, nie płacisz za niego, nie masz żadnych praw, każdy może ci go w każdej chwili zabrać. Squatu należy więc pilnować. Najlepiej żeby zawsze ktoś był w domu – to łatwe, bo niewielu squattersów pracuje. Należy też uważać na tymczasowe zamieszkanie znajomych – mogą już się nie wyprowadzić, bo mają to tego miejsca takie samo prawo jak i ty.

Mieszkasz więc tam sobie, aż do momentu kiedy dostaniesz zawiadomienie od miasta lub sądu z nakazem eksmisji. Masz wtedy 2 tygodnie, aby znaleźć nowe miejsce. Po tobie często miasto i tak nic z domem nie robi, a kolejna ekipa squattersów wprowadza się na twoje miejsce.

Mieszkając na squacie mieliśmy trochę przygód: Np. odwiedziny policji, która nie zorientowała się nawet, że to squat. Zaniepokoiła ich tylko faja wodna stojąca na stoliku, ale po wyjaśnieniu, że palony jest w niej tylko haszysz, a nie crack jak przypuszczali, spokojnie odeszli roześmiani. Zjawili się tam, bo jeden z mieszkańców, przyłapany na sikaniu w krzakach, posiadając przy sobie kartę kumpla podał jego adres, aby zweryfikować nazwisko.

Największym przeżyciem był chyba pożar. Elektryczność na squacie to pewien problem. Prawo chroniące squaty nakazuje płacić za prąd. Często jednak policja lub właściciel, aby utrudnić życie i uniemożliwić legalne mieszkanie zabiera liczniki. Nam sie właśnie to zdarzyło. Polak potrafi, więc zadzwoniliśmy do znajomego elektryka pana Leszka, przyjechał, wypił pół litra wódki i zrobił piękne obejścia na liczniki. Do tego czasu jednak przez kilka dni mieszkaliśmy przy świeczkach.

W tym czasie odwiedzili nas znajomi z Polski. Siedzieliśmy do rana pijąc i paląc na ostatnim piętrze naszej 4 mieszkaniowej kamienicy. Kiedy zdecydowaliśmy, że pora spać i rozeszliśmy się po mieszkaniach. Po chwili usłyszeliśmy z dołu POŻAR POŻAR! Totalny szok, ale na szczęście znalazł się jeden przytomny, który mi nakazał pakowanie rzeczy, a sam poleciał ratować ludzi z płonącego mieszkania wylewając na nich kilkudniową zastaną wodę z wiadra do palenia „z wiadra”. W tym czasie ktoś inny dzwonił już po straż.

Pożar był poważny. Zajęło sie od świeczek na podłodze, a w środku spali ludzie – goście z Polski. Spaliło im się wszystko, łącznie z ich dokumentami i pieniędzmi. Oni w szoku uciekli. Jeden z ocalałych włóczył się przez klika dni po Londynie, bez jedzenia, mieszkając w parku, bez butów, ciągle brudny od sadzy z pożaru. Zszokowany i z poczuciem winy wrócił do nas dopiero po kilku dniach. Wyglądał jak 100 nieszczęść.

My wybiegając z rzeczami z pożaru już mijaliśmy na schodach straż pożarną. Przenieśliśmy się do znajomego squatu, ale po 24 godzinach wróciliśmy na stare śmieci. Spaliło się jedno z 4 mieszkań , reszta była bez uszkodzeń. Straż gasząc pożar zalała kompletnie sąsiada z dołu, który tak naprawdę sprawiał nam spore problemy. On dostał od miasta lepsze mieszkanie, a my osiągneliśmy święty spokój.

Na squcie mieszkałam tylko 8 miesięcy, ale bardzo miło wspominam ten czas. Prawda jest taka, że nigdzie w Londynie nie czułam się bardziej u siebie niż na tam. Było jak na długich wakacjach. Fajne jest poczucie wolności związane z brakiem jakichkolwiek zobowiązań finansowych. Nie przemęczałam się wtedy w pracy, a przez pewien czas nie pracowałam wcale.

W Londynie wśród squttersów blisko trzymają się Polacy, Hiszpanie, Włosi, czasem ktoś z Ameryki Południowej. Różnią się od lokalnych squattersów tym, że nie są ćpunami, ale niestety często są tak postrzegani przez sąsiadów. Po wyprowadzce ze squattu spotkałam sąsiadkę, która ubolewała nad tym, że już tam nie mieszkamy, bo po nas dom zajęli narkomani ze stacji Brixton.

Czy w Polsce uda się przeforsować prawo squatterskie? Z uwagą obserwuję wydarzenia i widzę, że squatting budzi skrajne uczucia. Zwolennicy chwalą wykorzystywania marnujących się zasobów na cele społeczne, a przeciwnicy krytykują anarchistów, nazywających ich brudasami, leniami i oportunistami. Kim są naprawdę? Chyba tym i tym.

Ps. Została mi książka.

20120323-185850.jpg

7 myśli w temacie “Jak zostać squattersem?

  1. „W sumie jeśli coś nie jest nikomu potrzebne to dlaczego nie zrobić z tego użytku?”

    Bo jest czyjeś. Po prostu. I rozumiem, że to fajne itd, ale gdzieś tam mam w głowie, że na prośbę właściciela trzeba się wyprowadzić i po sobie posprzątać/naprawić. A najlepiej, jeżeli to możliwe, po prostu zapytać.

    1. Absolutnie się z Tobą zgadzam. Właściciel ma prawo do swojej własności. W UK jest masa pustych mieszkań należących do miasta i to one właśnie są przedmiotem squattingu. O to w nim od początku chodziło i jesli stoją puste, mogą się komuś przydać. Mieszkania własnościowe to zupełnie inna historia.

      1. to w sumie ciekawe, że miasto nic z nimi nie robi. Nikt im na to nigdy nie zwracał uwagi? Bo może lepiej je po prostu wystawić na sprzedaż, wtedy właściciel na pewno o nie zadba.

Dodaj odpowiedź do Me me me Anuluj pisanie odpowiedzi